Absolwenci

Absolwenci – Z chwilą ukończenia szkoły uczeń uzyskuje miano absolwenta. Zdobyta w szkole wiedza okazuje się niezbędna przy rekrutacji na wyższe studia lub do pracy. Ukoronowaniem kształcenia w naszej szkole jest uzyskanie świadectwa dojrzałości ( dziś maturalnego) i poświadczenie uzyskania kwalifikacji zawodowych z tytułem technika.

W przypadku zasadniczych szkół zawodowych uzyskiwało się tytuł wykwalifikowanego robotnika określonej specjalności.

Nie wszyscy, którzy zapisali się do naszej szkoły, ukończyli ją. Takich zapisanych mamy 4400. Niektórzy „zgubili nam się” po drodze z różnych powodów, czasem z własnej winy, czasem niezależnie od własnych chęci. Inni „zgubili się” w innych szkołach i dopiero u nas kroczyli edukacyjną ścieżką ku pozytywnemu finałowi.
Absolwentami szkoły możemy nazywać tych, którzy u nas doczekali zakończenia edukacji. Na koniec roku szkolnego 2013/2014 mieliśmy 4006 absolwentów.

Absolwenci szkoły pracują w rolnictwie lub instytucjach obsługujących rolnictwo. Wielu absolwentów szkoły rolniczej w Rudce bardzo dobrze funkcjonuje w innych zawodach, które z rolnictwem nie są w jakikolwiek sposób związane. To dowodzi, że nie zmarnowali czasu przeznaczonego na naukę w szkole i otrzymali tu porządne podstawy wykształcenia ogólnego.

Od kilkunastu lat nieprzerwanie rozwija się tendencja do kontynuowania nauki przez absolwentów na poziomie studiów wyższych. Młodzież wybiera różne kierunki studiów, związane z uzyskanym wykształceniem średnim lub zupełnie odmienne. Niektórzy absolwenci rozwijają karierę naukową, obronili prace doktorskie, pracują na dobrych uczelniach, w szkołach. Inni prowadzą własną działalność gospodarczą. Wielu aktywnie działa w sferze społecznej, obywatelskiej. Szkoła jest dumna z osiągnięć swoich absolwentów.

O wielu naszych absolwentach możemy powiedzieć, że wiemy, jak potoczyły się ich losy zawodowe i ułożyło życie osobiste, ponieważ podtrzymują oni kontakt ze swoją szkołą, bywają przy różnych okazjach, odwiedzają swoich nauczycieli, dzwonią. W jakimś stopniu nadal uczestniczą w życiu szkoły. Wielu z nich na tyle zachowało dobre wspomnienie o szkole, że decydują się na wysłanie do nas swoich dzieci. Szkołę rolniczą w Rudce można więc nazwać szkołą pokoleniową. Uczyła się matka lub ojciec ( albo oboje) a teraz uczy się córka lub syn. Nikt nie zliczył, ile jest takich sytuacji, ale jest ich naprawdę wiele. Być może za jakiś czas zaczną u nas pobierać naukę wnuki. To napawa dumą szkołę i pracujących tu nauczycieli.

Osoby, które ukończyły Zespół Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego w Rudce wykonują bardzo wiele profesji w różnych miejscach kraju i zagranicą. Największa rzesza mieszka i pracuje w okolicy. Nie rozstali się ze swoją „małą ojczyzną”. Inni znaleźli swoje miejsce daleko od Rudki.

Spośród naszych absolwentów wielu piastuje lub piastowało ważne funkcje w życiu wsi, okolicznych miast, powiatów. Niektórzy pracują aktualnie w swojej macierzystej szkole bądź jako nauczyciele, bądź jako pracownicy administracji i obsługi. Absolwentami naszej szkoły są nauczyciele: Janina Komar, Helena Warmijak, Sławomir Radulski, Marta Szymańczyk. Jeśli chodzi o pracowników administracji i obsługi, to należałoby wymienić prawie wszystkich aktualnie zatrudnionych. Nie sposób wymienić wszystkich absolwentów, którzy, którzy rozwojem swojej kariery zawodowej pośrednio sławią imię szkoły. Kilka wymienionych nazwisk to jedynie reprezentacja osiągnięć zawodowych naszych absolwentów. Należą do nich na pewno dr hab. Andrzej Parzonko, dr Barbara Bobel-Ociesa, dr Krzysztof Karpiesiuk i inni, którzy podjęli się trudu pracy w dziedzinie nauki. Wielu absolwentów działa w samorządach lokalnych. Można tu wymienić Andrzeja Anusiewicza, Wójta Gminy Rudka, Mariusza Radziszewskiego – wicestarostę siemiatyckiego czy chociażby Mariusza Korzeniewskiego, członka zarządu powiatu bielskiego. Wśród absolwentów naszej szkoły jest także Prezes Banku Spółdzielczego w Brańsku, Stanisław Bachurek oraz Franciszek Górski, starszy wizytator Kuratorium Oświaty w Białymstoku. Dość liczną reprezentację w tej grupie tworzą księża. Absolwentami ZS CKR w Rudce są księża: Krzysztof Janowic, Piotr Jurczak, Adam Parzonka, Łukasz Suszko, Radosław Żukowski, Sylwester Falkowski, Mirosław Puchacz, Grzegorz Pęski, diakon Emil Skobel. Mamy wśród swoich absolwentów inne osoby konsekrowane, które związały swoje życie z powołaniem zakonnym. Lista absolwentów, którzy osiągają sukcesy zawodowe, powinna być o wiele, wiele dłuższa. Nie sposób jednak wymienić wszystkich.

Alfabet szkolnych wspomnień, Jarosław Bobel, Wyd. ZSCKR w Rudce, Rudka 2014

Wspomnienia absolwentów

Wspomnienia absolwentów
(fragment książki Alfabet szkolnych wspomnień, Jarosław Bobel, Wyd. ZSCKR w Rudce, Rudka 2014)
Barbara Kryńska – historyk, dyrektor Gminnej Biblioteki Publicznej w Rudce, absolwentka ZSR z 1992 roku.

Czas płynie nieubłaganie a my zapominamy coraz więcej. Tylko nieliczni podejmują próbę, by przelać na papier wydarzenia z lat szkolnych.

Kiedy dzisiaj myślę o mojej szkole średniej – Technikum Rolniczym w Rudce, to wspominam przede wszystkim ludzi i zdarzenia.

Klasa V TR pani profesor Krystyny Snarskiej opuściła mury szkoły w 1992 roku i chyba wielu nauczycieli wspomina ją miło do dnia dzisiejszego. Była to zgrana klasa, o czym świadczy fakt, iż zawiązane wówczas więzi trwają do dnia dzisiejszego.

Przy różnego typu spotkaniach wspominamy często lekcje i zajęcia praktyczne z produkcji roślinnej prowadzone przez panią profesor Jadwigę Moczulską. Prawie zawsze wracamy pamięcią do dnia wagarowicza, który to spędziliśmy w towarzystwie pani profesor nad rzeką w Józefinie (oficjalnie uczyliśmy się wówczas rozpoznawać gatunki traw na łąkach.) Wielu z nas pamięta też lekcje biologii (w pierwszej klasie pięć godzin lekcyjnych w tygodniu), na których uczyliśmy się odporności psychicznej, bo kartkówkom i klasówkom na nich nie było końca. A można też było udzielać odpowiedzi przez prawie całą godzinę lekcyjną, by ostatecznie i tak dostać ocenę niedostateczną. Podobna atmosfera panowała na lekcjach fizyki. Z wielkim sentymentem wspominam lekcje matematyki, a tym samym panią profesor Danutę Szcześniak, jej pełen ciepła i życzliwości stosunek do uczniów. Często zwracając się do nas używała naszych imion w formie zdrobniałej np. Basiu, Irenko, Adasiu.

Z dużą dozą sympatii wspominam nauczycieli, którzy zaczynali wówczas pracę w ZSR, czyli panią profesor Elżbietę Owerczuk, (język rosyjski), pana profesora Wojciecha Boczkowskiego (wychowanie fizyczne), pana profesora Leszka Sobolewskiego (produkcja zwierzęca, mechanizacja rolnictwa, zajęcia praktyczne) i pana profesora Jarosława Bobla (historia). Zwłaszcza tego ostatniego, bowiem to on w dużej mierze zaszczepił we mnie miłość do historii i tradycji.

Wryły mi się w pamięć wyjazdy do NRD (Niemieckiej Republiki Demokratycznej) w ramach tzw. praktyk zawodowych. Zwłaszcza ten pierwszy, całą klasą w październiku 1989 roku, w okolice Rostocku. Razem z nami pojechały wówczas: nasza wychowawczyni i pani profesor Elżbieta Owerczuk, która pełniła funkcję tłumacza. Pracowaliśmy tam w zakładzie przetwórstwa owoców i warzyw. Za zarobione marki kupowaliśmy towary, których w Polsce wówczas brakowało, najczęściej był to sprzęt gospodarstwa domowego i markowe obuwie sportowe.

Słowa uznania należą się naszej wychowawczyni, pani profesor Krystynie Snarskiej – wspaniałej pedagog i nauczycielce ekonomiki rolnictwa. Żaden inny nauczyciel nie miał tyle cierpliwości i wyrozumiałości, co Pani. Dziękujemy.

O szkole można mieć różne zdanie i pewnie każdy ma inne. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest niepowtarzalnym etapem w życiu każdego jej absolwenta. Dla mnie były to lata trudne, ale niewątpliwie pożyteczne. Ostatecznie muszę skonstatować, że nauczano nas dobrze, czego dowodem są ukończone przez nas studia wyższe i to często niezwiązane z rolnictwem. Wszyscy wyrośliśmy na ludzi pracy. Czuję się dumna, zawsze i wszędzie podkreślam, że jestem absolwentką Technikum Rolniczego w Rudce. Korzystając z okazji, dziękuję Dyrekcji (panom: Janowi i Sławomirowi Snarskim, pani Halinie Twarowskiej), wszystkim profesorom, paniom z sekretariatu i księgowości, paniom sprzątaczkom, panu Stanisławowi Rudkowskiemu – kierownikowi gospodarstwa przyszkolnego i wielu innym za wspólnie spędzone pięć lat.

Andrzej Parzonko – dr hab. inż. nauk ekonomicznych, Pełnomocnik Dziekana d.s. praktyk na Wydziale Nauk Ekonomicznych SGGW w Warszawie, absolwent Technikum Rolniczego w Rudce z 1991 roku.

Z przyjemnością pozwoliłem sobie odpowiedzieć na prośbę Jarka Bobla i przesyłam syntetyczną informację o moich wrażeniach (ocenie) okresu nauki w Technikum Rolniczym w Rudce. Z góry przepraszam, że może jest zbyt syntetyczna.

Okres szkoły średniej tj. lata 1986-1991 wspominam bardzo mile. Ambitni, profesjonalni i nowocześni Nauczyciele i trochę mniej zaangażowani My – czyli ja oraz koleżanki i koledzy z mojej klasy. Może to dziwne, bo upłynęło już ponad 20 lat, ale doskonale pamiętam większość lekcji – mógłbym dzisiaj precyzyjnie opowiadać o każdym z Nauczycieli, jego sposobie prowadzenia lekcji i stawianych wymaganiach. Z perspektywy czasu i kolejnych moich doświadczeń wiem, że prowadzone były bardzo profesjonalnie i nowocześnie. Wiedza wyniesiona ze szkoły średniej pozwoliła mi na bezproblemowe skończenie studiów, a na niektórych przedmiotach mogłem „brylować” nad moimi kolegami ze studiów, a nawet powodować zakłopotanie wśród prowadzących zajęcia (czasami padało sformułowanie „a skąd pan to wie” – a ja, „że z technikum”).

Bardzo sobie cenię organizowane praktyki przez nauczycieli ówczesnego Technikum Rolniczego w Rudce. Szczególnie praktyki zagraniczne, których organizacja w tamtych czasach wymagała dużego wysiłku, były bardzo cenne. Wyjazdy do NRD, Węgier i w 1991 roku do zjednoczonych Niemiec są w mojej pamięci głęboko zakorzenione.

Nigdy nie zapomnę działalności w SKS –ie, gry w reprezentacji szkoły w piłce ręcznej, wyjazdów na mecze i zgrupowania.

Korzystając z okazji składam serdeczne podziękowania wszystkim moim Nauczycielom z Technikum Rolniczego. Dziś wiem, że naprawdę się starali i dobrze Im to wychodziło.

Anna Bartoszewska (z d. Zaremba) – absolwentka nauki o rodzinie na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie oraz dodatkowo specjalności: pracownik socjalny ds .rodziny.

„Wspomnienia wracają same”

Rocznik 2005, liceum profilowane, profil ekonomiczno-administracyjny jak zauważyłam na stronie, nr 28 o ile mnie pamięć nie myli. Nazwisko jedyne w całej szkole, a imię, choć popularne, tym razem jedyne w klasie. Nazywam się Anna Zaremba, teraz już pani Bartoszewska z dorobkiem największym, jaki można sobie wymarzyć – cudowny mąż, dwie córeczki tak słodkie, że nie można niekiedy ich rozróżnić i jeszcze ktoś, kto tylko jak na razie zaczyna dawać znać o sobie małymi, subtelnymi ruchami pod moim sercem.

W takim oto świecie uśmiechu i radosnych krzyków bawiących się dzieci, nieraz powracam do tych chwil, gdy wszystko było o niebo prostsze i te problemy, które mnie teraz otaczają były problemami moich rodziców. W wolnym czasie, choć z dziećmi to pojęcie nie istnieje, powracam do dawnych lat – tak beztroskich i jednocześnie bardzo ważnych. Stoją przed oczami różne wspomnienia z lat szkolnych, o których nawet sny pamiętają. Ten zapach drewnianych ścian obitych na korytarzu, a w nim kilkanaście drzwi, a za nimi sale. Każda z nich posiadająca swojego własnego właściciela, a raczej, jak wydawać by się mogło strażnika, by nic nie uległo zniszczeniu, a tym bardziej, by niczego z niej nie ubyło.

Do niektórych klas wchodziłam pełna radości i ciekawości – z myślą, co dziś nowego mnie spotka. Niektóre zajęcia były tak ciekawe, iż czekałam na nie z niecierpliwością, a takich było dużo. Wspominam np. wspaniałe lekcje języka polskiego z panią prof. Marzanną Rudkowską, jej pasja do przedmiotu, pasja, która ją przepełniała, wybrzmiewała w każdym słowie, jakie wypowiadała. To jedna z tych polonistek, która swą kulturą osobistą i poszanowaniem człowieczeństwa w uczniu zachęcała do czytania i myślenia. Nie wiem, jak to robiła, ale pamiętam do dnia dzisiejszego jej wykłady, wtedy właśnie czytałam lektury z pasją, z niewyobrażalną chęcią, jak nigdy przedtem.

Lekcja fizyki prowadzona przez prof. Wojciecha Smorczewskiego, który w prosty i jasny sposób próbował przedstawić tajemnicze zagadnienia – nam ciemniej materii. Jego metody były bardzo skuteczne i mimo, iż to jeden z przedmiotów, z którym najwięcej uczniów ma problemy, można było nauczyć się tego wszystkiego dzięki łagodności i cierpliwości, jak również trosce nauczyciela o każdego ucznia.
Język niemiecki i moim zdaniem najwspanialsza nauczycielka, prof. Elżbieta Owerczuk, bardzo wymagająca, a przy tym jeszcze bardziej pogodna i pełna humoru, który pomagał przetrwać każde 45 min. Jej jedyny w swoim rodzaju śmiech do dziś wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Wspaniała osoba o tak dobrym sercu i z niego właśnie wymagała dla naszego dobra, co teraz mogę śmiało stwierdzić.
I jeszcze ktoś, kto starał się dorównać Pani profesor, i nawet nie musiał, twarz sama się uśmiechała – pan Władysław Romanowicz elegancki i bardzo inteligentny, a przy tym chodząca księga dowcipów, których teraz żałuję, że nie zapisywałam (ale może ktoś je wszystkie zebrał? Jeśli tak, proszę o kontakt). W centrum dowodzenia Profesora wszystko było ruchome, a sala pełna samoistnie przemieszczających się przedmiotów i nawet, gdy Profesora nie było w niej podczas kartkówek, to jak głosiły legendy, wszędzie są kamery i gdziekolwiek by nie był, na pewno nas teraz widzi.

Nie zdołam wymienić ich wszystkich, ale była to liczna grupa z grona pedagogicznego. Jednym zdaniem, to nauczyciele z powołania, których darzę ogromnym szacunkiem, co ciekawe, również uczniowie mają o nich dobre zdanie, pomimo tego, że byli to ci najbardziej wymagający i trzymający dystans wobec podopiecznych. Druga grupa nauczycieli to ci, co nauczanie i wymaganie czegokolwiek zamienili na bycie fajnym, czyli takie dwa w jednym: kumpel – nauczyciel. Z nimi było nieco inaczej. Wprowadzali zupełnie odmienny nastrój – oby jak najdłuższa droga profesora do klasy i jeszcze długa rozmowa, tak o niczym zupełnie, by tylko upłynęło jak najwięcej czasu – i wreszcie upragniona przerwa poprzedzona czymś, jak później okazało się w rozmowach na korytarzu, „nie wiemy czym” i trzeba będzie „coś tam” przeczytać w domu.

Trzy lata spędzone w liceum były bezcenne. Mimo kilku nieprzyjemnych sytuacji i poczucia niesprawiedliwości wśród nauczycieli, czas spędzony wśród rówieśników, wspólne psoty, do których akurat ja byłam ostatnia, sprzeczki o sprawy błahe, wiele mnie nauczył. Patrząc na koleżanki i kolegów mogłam dostrzec, jak jesteśmy różni, a jednocześnie dążymy do tego samego celu: tzn. ukończyć szkołę i iść dalej. Pierwszy rok, jak w każdej szkole jest trudny, nie tylko z powodu nowego środowiska, nowych osób i jeszcze nieznanych nauczycieli, ale głównie z opowiadań starszych roczników, o legendach dotyczących poszczególnych nauczycieli, o ich wygórowanych wymaganiach i strasznych historiach, jakie miały miejsce z nimi w roli głównej. Hmm, ciekawe skąd ta wszechstronna wiedza o przeszłości profesorów? Jak się później okazało, to tylko wymyślone opowiadania tych uczniów, którzy zamiast się uczyć, woleli wierzyć w ciemną stronę nauczycieli.

Pamiętne wydarzenie z pierwszego roku w liceum, zaważyło o wszystkim. Jako szkoła wzięliśmy udział w konkursie „Nasza szkoła w Unii Europejskiej”. Wyróżniając się nie tylko skromnością, ale również zdolnościami plastycznymi i dobrymi stopniami. Oczywiście znalazłam się w grupie realizującej hasło konkursu pod bardzo czujnym i pomocnym okiem pani prof. Teresy Snarskiej. Ta współpraca była niesamowita. Pani Profesor wierzyła w nas i w to, co robimy, a jej ogromne zaangażowanie i zachęcające słowa zaowocowały tym, iż to właśnie nasza szkoła wygrała na szczeblu rejonowym i – co było podwójnym zaskoczeniem – szczeblu ogólnopolskim. Nagrodą główną był wyjazd do Brukseli i zwiedzanie placówek związanych z działaniem Unii Europejskiej i to, co większość z nas przeżywała najbardziej: pierwszy w życiu lot samolotem. To było niezwykłe osiągnięcie, którego nie da się powtórzyć. Włożyliśmy w to ogrom pracy i niekiedy wydawało się, że wszystko pójdzie na nic, bo trzeba w jakiś sposób usunąć kartkę z księgi, którą wykonywaliśmy, aby upamiętnić to wszystko, co działo się z naszej szkole w ramach konkursu. Pierwszy rok zakończony powodzeniem.

Drugi rok liceum, rozpoczęty wycieczką do Brukseli i rozpoczęciem przygotowań do matury, jak wówczas wierzyliśmy najważniejszego egzaminu w życiu. Jednak po pięciu latach studiów magisterskich, maturę mogę określić jako pierwszy egzamin przygotowujący do zaliczenia sesji, większość egzaminów na studiach wygląda jak bardzo wyolbrzymiona matura. Ale to wniosek późniejszy, gdy maturę już miałam za sobą i towarzyszące jej nieprzespane noce również. Kolejny „pierwszy dzień wiosny” i dość abstrakcyjny pomysł tej bardziej wyluzowanej części klasy, którą po jednej z lekcji języka polskiego nazwałam „tumiwisizmową”, skoro wszystko im wisi, nazwa pasowała jak ulał. „Uciekamy z lekcji!” – oto genialny pomysł, na który nie mogłam inaczej zareagować jak :- „Ja nie idę”- i tak zostałam sama z całej klasy na przewidzianych na ten dzień 7 godzinach lekcyjnych. Z tego wszystkiego najbardziej ucierpieli nauczyciele, gdyż nie wiedzieli, co ze mną mają zrobić, więc wędrowałam jako doczepka od klasy do klasy. Dziwne, ale muszę przyznać, że tego dnia czułam się, jakbym to ja zrobiła coś złego, choć w moim przekonaniu włóczenie się po okolicy bez celu, było wówczas ewidentnie bezmyślne. Pamiętam reakcję niektórych nauczycieli, którzy pochwalali pozostanie i stwierdzenia pozostałych, że: „oni by uciekli, skoro cała klasa, to cała, a to, że zostałam to nie fair wobec innych” (i tu powstaje pytanie: kto kogo tego dnia czegoś nauczył?).

Oczywiście, żeby nie było tak miło i porządnie, też zdarzały się wpadki ze mną w roli głównej. Lekcja geografii i zapowiedziany już od dawna sprawdzian, wcześniejsze przygotowanie do niego i rozwiązywanie wspólne wielu zadań, by jak najwięcej zapamiętać i wiedzieć, jak będzie wyglądał ten prawdziwy, i… przygotowana przeze mnie ściąga zupełnie nieprzemyślana. Wcześniej tego nie robiłam, więc szansa na powodzenie była równie marna. Sprawdzian rozpoczęty i oczywiście pytanie, na które na pewno odpowiedz pisałam na gumce (mojej super ściądze), niestety chyba za bardzo wyglądałam speszona i zakłopotana, gdyż pani Prof. Janina Komar od razu mnie przyłapała i zabierając sprawdzian wstawiła dwie jedynki do dziennika. To było okropne przeżycie do tego stopnia, że czułam potworne wyrzuty sumienia i aby sobie ulżyć w tym stanie beznadziejności, po zakończonym sprawdzianie (przez pozostałych bardziej uczciwych), weszłam do klasy i ze spuszczoną głową przeprosiłam panią profesor za moją nieuczciwość wobec niej, i obiecałam, że więcej to się nie powtórzy. I tak też było, już nie próbowałam robić tego, czego tak naprawdę nie umiem. Na efekt mojego chyba niebywałego postępowania (na co nawet nie liczyłam) były słowa ks. Łukasza Gołębiewskiego, z którym miałam religię akurat po lekcji geografii: „Stanąłem w Twojej obronie. Każdy popełnia błędy, nawet ci najlepsi, ale najważniejsze- to umieć się to tego przyznać”. To była najcenniejsza lekcja, jaką pamiętam do dziś.

Sięgając pamięcią w ostatni rok szkolny pamiętam tylko same przygotowania do matury, dużo zajęć pozalekcyjnych, które miały na celu przygotować nas jak najlepiej. Czas nauki poloneza, którego nie miałam okazji zatańczyć z innymi. Brak partnera do tańca miał skazać mnie w oczach koleżanek na pewnego pecha na maturze ,ale jak widać polonez i wiedza nie mają ze sobą wiele wspólnego.

Udało się, zdałam maturę, choć nie tak dobrze, jak tego chciałam, ale to wystarczyło, by dostać się na wymodlone studia, z których jestem bardzo dumna. A te wszystkie historie zabawne i nieprzyjemne zawsze będą mi towarzyszyły w pokonywaniu kolejnych nieprzewidzianych kolejach naszego ziemskiego życia, teraz mogę się tylko z tego śmiać, co jeszcze kilka lat temu przeżywałam jako najważniejsze wydarzenie życia.

ks. Łukasz Suszko – zastępca dyrektora Wydziału ds. Młodzieży w Drohiczynie oraz zastępca diecezjalnego asystenta Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Diecezji Drohiczyńskiej, absolwent Liceum Ekonomicznego w Zespole Szkół Rolniczych im. ks. Krzysztofa Kluka w Rudce, 1999-2004.

Moje wspomnienia związane ze szkołą w Rudce nie sięgają daleko w przeszłość. Naukę w niej ukończyłem 10 lat temu. Owszem jest już to w pewnym stopniu konkretny czas. Dekada bowiem dla wielu ludzi, to wiele zmian. Jeśli chodzi o mnie to zmian aż tak wiele nie było, jednak jeśli już, to takie konkretne. Co do nich, to może nieco dalej.

Swoją pierwszą przygodę ze szkołą średnią rozpocząłem w 1999 roku, gdy zbliżał się koniec ósmej klasy. Jak ja się bardzo cieszę, że nie dosięgła mnie reforma związana z gimnazjum.

W Szkole Podstawowej im. por. Izydora Kołakowskiego w Domanowie, do której chodziłem, zorganizowano wyjazd do szkoły średniej do Rudki. Wyjazd, bardziej rekonesans miał na celu prezentacje i rozbudzenie chęci w młodym człowieku do dalszej nauki i oczywiście wybór tej a nie innej szkoły. Z decyzją co do wyboru szkoły średniej nie miał problemu. Wiedziałem, że to będzie Zespół Szkół w Rudce. Prawdopodobnie argument był jeden, innych sobie nie przypominam. Mianowicie – mój starszy brat ukończył też tę szkołę, co było wystarczającym i mocnym motywem. Później okazało się, że dodatkowym plusem jest odległość od domu. Można ją było pokonać bez większego wysiłku pieszo i w bardzo krótkim czasie.

Tak znalazłem się w murach pałacu Ossolińskich, oczywiście po zdaniu egzaminów wstępnych z matematyki i języka polskiego. W 1999 roku we wrześniu zostałem uczniem Technikum Ekonomicznego w Zespole Szkół Rolniczych w Rudce. Moim wychowawcą został Pan Jarosław Bobel nauczyciel historii.

Nie wiadomo, dlaczego ale pierwszym moim wspomnieniem związanym ze szkołą – to może wydać się śmieszne – są kapcie. Tak, takie zwykłe kapcie, w jakich chodzi się często po domu. To wydawało się początkowo dziwne, jednak z czasem zrozumiałe. W końcu mieliśmy namacalnie do czynienia z historią, o którą trzeba dbać i którą trzeba szanować. Nie każdy może uczyć się w pałacu. Jednocześnie z perspektywy lat, gdy człowiek chce i się głęboko zastanowi to analogia szkoły i domu też jest dobra i poparta czymś wydawałby się tak banalnym, jak kapcie.

Nie potrafię doliczyć się dokładnie ile mogło być uczniów w tym czasie w całej szkole ale było dużo, pewnie 400 osób, a może i więcej. Dlaczego wspominam ilość, bo pamiętam, jaką drogę z przeszkodami nie raz trzeba było pokonać aby dostać się z klasy do klasy. Kto tylko mógł i jak mógł był rozłożony na korytarzu szkolnym. Myślę, że nie przeszkadzało to dla zbyt wielu osób. Nie było to wynikiem braku kultury, braku umiejętności zagospodarowania miejscem. Po prostu mieliśmy wąskie korytarze i nie każdy mógł się załapać na ławeczkę.

Sprzyjało to, a i owszem, nawiązywaniu rozmaitych kontaktów.

Nie sposób nie wspomnieć zacnego grona pedagogicznego na czele, którego stał Pan Dyrektor Sławomir Jerzy Snarski – później starosta powiatu bielskiego. Z każdym z nauczycieli wiążą się konkretne sytuacje. Te dotyczące momentów, gdy uczeń otrzymywał pochwałę, a również nieco innego typu uwagę. Wszystkie zabiegi pedagogiczne i wychowawcze z perspektywy czasu okazują się czymś oczywistym, im wcześniej się to zaczyna rozumieć tym lepiej. Świadczy to o bystrości i inteligencji ucznia oraz o efektywności i autorytecie nauczyciela, który staję się przewodnikiem młodego człowieka w tym wielkim świecie.

Wychowawca mojej klasy Pan Jarosław Bobel nie tylko starał się o to abyśmy pokochali i szanowali historie, której nas uczył, ale zabiegał o to abyśmy nasz pobyt w technikum ekonomicznym potraktowali poważnie i umieli to wykorzystać w przyszłości. Wiadomo jak to bywa w szkole. Te i inne informacje musiały „przebić” się do naszych głów przez wiele innych ciekawszych z perspektywy ucznia pomysłów co do nauki w szkole. Trzeba przyznać i pokłonić się z wdzięcznością wychowawcy i gronu pedagogicznemu, że udało się im i wszyscy z mojej klasy i z całego rocznika zdali maturę i mogli ruszyć w rożne strony trzymając dumnie w ręku świadectwo dojrzałości. Okazuje się, ale nieco później, że jest to preludium przed egzaminem, którym są nasze indywidualne decyzję, które mają wpływ na przyszłość. Łatwiej je podejmować, gdy posiada się konkretną wiedzę. A ją znajdzie zawsze w szkole średniej – oczywiście – ten, kto chce jej szukać.

To jedno ze spojrzeń na szkołę w Rudce – jako ucznia. Wskazuję wszystko na to, że jest jeszcze inne. Otóż przez te piec lat nauki mieszkałem w internacie, który znajdował się obok szkoły. I chociaż przyszedł czas, kiedy można byłoby codziennie wyjechać spod domu i do niego wrócić, to nie był wystarczający argument, który by zmienił decyzje co do zrezygnowania z internatu. Jest to miejsce, które uczy samowychowania i przebywania i współpracy z innymi. Wszystko pod czujnym okiem kadry wychowawców i kierownictwa.

To było drugie spojrzenie na czas szkoły średniej, jako mieszkańca internatu. Może i krótkie, ale istotne wspomnienie.

Tak zakończyła się moja pierwsza przygoda ze szkołą średnia i z Rudką. Rozłąka nie trwała długo. Gdy przystępowałem do matury wiedziałem, co będę robił dalej. Pod koniec wakacji w 2004 roku złożyłem potrzebne dokumenty, przystąpiłem do egzaminu i zostałem przyjęty na studia do WSD. Rozwinięcie tego skrótu nazwy uczelni to Wyższe Seminarium Duchowne. To konkretnie znajdowało się w Drohiczynie. W naszym diecezjalnym seminarium studia trwają sześć lat. Na koniec piątego roku otrzymuje się święcenia diakońskie, a ostatni rok jest związany z praktykami na wyznaczonej przez Księdza Biskupa parafii. Jako diakon, na szóstym roku zostałem skierowany na praktyki duszpasterskie i katechetyczne do parafii Trójcy Przenajświętszej w Rudce. Proboszczem był wtedy ks. Ryszard Zalewski, który w klasie maturalnej był moim katechetą.

Praktyka obejmowała jak wspomniałem katechezę. To zadanie realizowałem właśnie w swojej dawnej szkole średniej. Spotkałem się ponownie ze swoim wychowawcą i z nauczycielami, tym razem po drugiej stronie drzwi pokoju nauczycielskiego. Ta praktyka trwała od lutego do maja włącznie. Znajomość nauczycieli, ich życzliwość oraz znajomość miejsca sprawiły że ten czas był spędzony owocnie i bardzo mile się go wspomina.

Od 12 czerwca 2010 roku jestem księdzem w naszej diecezji drohiczyńskiej. Przez cztery lata byłem wikariuszem w Sarnakach w parafii św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Od lipca 2014 mieszkam przy klasztorze Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus w Siemiatyczach.

Różne drogi wybraliśmy kończąc szkołę. Nie zawsze da się uchronić wszystkie znajomości i utrzymać kontakt z biegiem lat i odległości sięgających nawet za granice naszej ojczyzny. Dobra okazją żeby to wszystko odświeżyć jest choćby jubileusz szkoły, który mobilizuję nie tylko do wspomnień, ale i konkretnego działania i wyruszenia na spotkanie z tymi, których nie da się zapomnieć, bo brali udział w tym istotnym momencie naszego młodzieńczego życia.

Barbara Bobel-Ociesa – dr inż. nauk rolniczych, pracownik Agencji Rynku Rolnego, absolwentka Technikum Rolniczego w Zespole Szkół Rolniczych w Rudce.

Bardzo miło wspominam czas nauki w Technikum Rolniczym w Rudce, nie tylko jako czas zdobycia teoretycznej i praktycznej wiedzy ogólnej rolniczej, która pozwoliła skończyć studia na Wydziale Rolniczym SGGW i jeszcze popracować kilka lat w murach uczelni, ale także jako czas, kiedy człowiek kształtuje swoje zainteresowania i w tym pomogła Szkoła. Moje zainteresowania pozostały w kręgu rolnictwa, więc duże podziękowania moim nauczycielom za ich pracę!

Obecnie moje działania zawodowe nadal związane są z rolnictwem, co bardzo mnie cieszy. Pracuję w Agencji Rynku Rolnego w Warszawie w Biurze Kontroli Technicznych.

Życzę wielu sukcesów na trudnej dydaktycznej ścieżce oraz wielu uczniów z prawdziwą pasją do skomplikowanej, ale bardzo ciekawej dziedziny, jaką jest rolnictwo.

Elżbieta Kosiorek (z d. Jurczak) – absolwentka Technikum Rolniczego W Zespole Szkół Rolniczych w Rudce.

Czas spędzony w ZSR w Rudce wspominam jako jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Był to wprawdzie okres wytężonej nauki, ale przynoszącej niemałe sukcesy.

Udział w Olimpiadach Wiedzy i Umiejętności Rolniczych pozwolił mi na dostanie się na studia bez konieczności zdawania egzaminów. Dzięki dobremu przygotowaniu, studia ukończyłam z bardzo dobrymi wynikami i podjęłam pracę w SGGW w Warszawie. Wiele zawdzięczam Panu Dyrektorowi dr inż. Sławomirowi Snarskiemu oraz całemu Gronu Pedagogicznemu Szkoły. Ludzie Ci zawsze bardzo mnie wspierali i razem ze mną cieszyli się z moich małych sukcesów.

E - Nauczanie

Kliknij – szczegóły!

Sport

ZSCKR w Rudce

Listy

i życzenia

Ogłoszenia

Instytucji współpracujących

Konkursy

Informacje, materiały

Ogólnopolskie

informacje pomocowe

Informacje

branżowe

Skip to content